aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa !!!SŁOŃCE!!!
Jak się potem dowiedzieliśmy były to pierwsze 3 dni słońca po 3 miesiącach zimowych. Zwykle panuje szaruga - ciemne zawiesiste chmury.
Wjeżdzając do metropolii tamtych stron - Isafjordur (3.5 tysiąca mieszkańców) -obserwowaliśmy lądowanie samolotu na polożonym między zboczem góry a wodą fjordu lotnisku. Porażające.
Ponieważ Kinga mieszkała w Isafjordur przez 8 miesięcy, co chwilę na ulicy rozpoznawała swych znajomych. Tym sposobem zaliczylismy pare świątecznych kaw i ciastek i poznaliśmy różne perspektywy na życie w tamtych stronach.
Mieszkasz sobie z widokiem na ostre szczyty (jak w Noi, ten fragment, tym – jeden szczyt, tym – drugi szczyt, morze, śnieg i PRZERAŹLIWE NIC i chęć ucieczki), na końcu świata, co jakiś czas od niego odcięta/y na amen, zwykle ponuro i przez pół roku ciemno. Bywa, że życie zamiara na parę dni, bo nie da się wyjść na zewnątrz (bo znaki latają).
Ale życie się toczy.
I są ludzie tam szczęśliwi: jeżdżą na nartach (świetny stok narciarski), skuterach śnieżnych, jeepach, chodzą na koncerty, są tam 3 szkoły muzyczne (istnieje ona nawet w wiosce około 400 mieszkanców!!!). A jak masz dosyć – samolot do Reykjaviku (jak wystartuje) albo i dalej.
Ale życie się toczy.
I są ludzie tam szczęśliwi: jeżdżą na nartach (świetny stok narciarski), skuterach śnieżnych, jeepach, chodzą na koncerty, są tam 3 szkoły muzyczne (istnieje ona nawet w wiosce około 400 mieszkanców!!!). A jak masz dosyć – samolot do Reykjaviku (jak wystartuje) albo i dalej.
A niektórzy czują się tam zamknięci, odcięci na tym końcu świata, jedna normalna knajpa, alkohol, depresje...i chęć ucieczki, byle do wakacji w Polsce...
Z powodu koncertów wszystkie miejsca w Isafjordur były zarezerwowane, szukaliśmy w innych miejscowościach. Darek z właściwą sobie swobodą komunikacji zaczęrpnął języka na basenie i już mieliśmy telefon do kobiety, której brat ma czynny w lecie hostel. (typowe: "ktoś, gdzieś, kiedyś") Otwarli go dla nas i dla jeszcze innych rozbitków festiwalu. Wyglądał tak (+ woń warsztatu gratis, niestety nie uchwycona obiektywem;)
Z powodu koncertów wszystkie miejsca w Isafjordur były zarezerwowane, szukaliśmy w innych miejscowościach. Darek z właściwą sobie swobodą komunikacji zaczęrpnął języka na basenie i już mieliśmy telefon do kobiety, której brat ma czynny w lecie hostel. (typowe: "ktoś, gdzieś, kiedyś") Otwarli go dla nas i dla jeszcze innych rozbitków festiwalu. Wyglądał tak (+ woń warsztatu gratis, niestety nie uchwycona obiektywem;)
Akurat na uroczyste świąteczne śniadanko. Ale widok z kuchni...prowokujący do refleksji.
Na festiwalu pod wiele mówiącym tytułem „Nigdy nie wyjadę na poludnie”, wielkim wydarzeniu na Fjordach Zachodnich, spotkaliśmy pół Reykjaviku. Poznaną po drodze Austriaczkę-autostopowiczkę też. Całość odbywała się w magazynie portowym.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz