czwartek, 24 kwietnia 2008

Londyn

Hasła: Manifestacja na Trafalgar Square, kościół się reklamuje, WIOSNA, Against the war in Iraq, ZIELONO, odkrywanie, ja ci pokaże


















Telegraficzny skrót: musical "We will rock you"; uliczki Soho; atmosfera angielskiego baru,czyli szybkie piwo przed teatrem; wygodne łoże; Science Museum i wszystkiego można doświadczyć; Londyn po islandzku=zakupy; alarm przeciwpożarowy - a ja w ręczniku; gubienie się i znajdywanie; taksówki (hmmmm); zaułki, ogródki, ogródeczki, parki; włóczenie się...

sobota, 5 kwietnia 2008

Lany Poniedziałek = 2 hot poty

Przez różne wymyślne otworki można obserwować świat równocześnie mocząc swe ciałko - dziekujemy Ani architekce za namiary na naturalny hot pocik:)




Taaaak, wody to był dzisiaj dostatek. Jeszcze wczorajsze nocne leniuchowania też już było w Lany Poniedziałek.
Budka mieszcząca ukryty hot pot wygląda bardzo niepozornie:



Ale w środku...





Wracamy - na drogach tłok - wszyscy wracają ze Świąt (zdanie "tłok na islandzkich drogach" jest niebywale śmieszne dla każdego kto choć raz wybrał się za Reykjavik;) Na "oazach życia" czyli stacjach benzynowych mają chyba utarg roku. Darek wysiadając na jednej z nich: "A idę kogoś znajomego spotkać" no i oczywiście spotkaliśmy;) Islandia jest malutka.


Darek opanował juz sztukę jeżdżenia po wyboistych szutrowych drogach. Już nie śmieszą nas ograniczenia do 90km/h, jak to było w poprzenią stronę, kiedy to w pędzie wyprzedzały nas jarisy.


Wjeżdżamy w bardziej zamieszkałe tereny. Już Bolungarvik wydaje mi się duży, ale Reykjavik wręcz oszołamia mnieswym ogromem...;) No i jak ja wróce do Kraq?;)
I co czuja nastolatki z farm na odludziu, kiedy jadą po ….. edukację do Reykjaviku 101?


***ZDJĄTKA***ZDJĄTKA*** ZDJĄTKA***

Z CAŁEGO WYJAZDU




Wyjazd w liczbach:


- Mazurek – 1
- liczba osób zabierająca się do Mazurka od Wielkiego Czwartku – 1,5 (Szczepan + 0,5 Darka – jako kierowca miał za daleko)
- Hot poty – 2
- Zorze – 2
w tym kolorowa (czytaj: nie tylko zielona) – 1
- Lawiny – 1 (mała, widziana przez Darka)
- Poduszki z Bolkiem i Lolkiem – 1 (Kinga)
- Warstwy ubrań na sobie – nieskończenie wiele (Kinga)
- Najwięcej słów na minutę – Darek
- Najwięcej godzin snu – Kinga

Niedziela




Śniadanko wielkanocne w kuchni guesthausu: 2 żurki, po kawałku Mazurka, podzielilismy się jajem:)

Piękny, słoneczny dzień, widok taki, że ni słowa, ni zdjęcia tego nie oddadzą, Może dlatego tam stale mieszkają? Choć oni się tam urodzili i nie robi to na nich takiego wrażenia jak na nas.

Próbujemy dostać się do uroczego ponoć zakątka nad Morzem Arktycznym - Skalaviku. Utknęliśmy jednak po drodze - śnieg... Jak sie poźniej okazało nie byliśmy jedynymi porzucającymi samochód w tym miejscu. Wielu Islandczyków wybrało się na spacer swoimi jeepami, względnie skuterami śnieżnymi. Ze zdziweniem i lekki niedowiedzaniem oglądaliśmy rodzinne pikniki na sniegu, i "kuligi" za skuterami.



My zdecydowalismy się na mały trekking. Niestety do Skalaviku nie dotarlismy - zeszła mgła i nie było sensu brnąć dalej.


Zdążamy juz w kierunku domu - ta sama droga i znowu pięknie choć zupełnie inaczej niż 2 dni temu. Początkowo milismy plan wracać inna drogą - zrobić rundę naokoło Fjordów - ale tamta droga jest niestety częściowo zamknięta.

Po drodze:
- kajaki po fjordzie!! My też tak chcemy!!

- lustrzane odbicia:

Stary most i inne znajdujące się na nim skarby:






- spragniony kontaktu i przejawiający chęć ucieczki pies - wskoczył nam do auta i zostawił odciski łapek na siedzeniach:


- porzucony nie wiadomo w jakich okolicznościach autobus:

A to, hm...jakieś sugestie?



Na noc zatrzymujemy sie znowu na farmie Heydalur (tej samej co w poprzednia stronę).
Tym razem postanowiliśmy dopaść naturalny hot pot (istniejący kilkaset lat), który gdzieś w pobliżu miał się znajdować.
W drodze do niego przekroczyliśmy już 2 strumyki, ale jeden był za szeroki i głęboki, aby móc przejśc przez niego suchą stopą. Stoimy, myślimy, ktoś sprawdza rękę temperature wody. Bingo!
LETNIA! no tak, to przecież Islandia, tu mogą płynąć letnie strumienie.
Ochoczo ściągamy buciki, faceci naprzód i wydaja okrzyki „a, och, Parzy!”
Jednak lodowaty.
Tamta letnia odnoga była zmyłą.

Ale za to hot pocik hmmmmmmmmmmm
Pijąc winko i leżąc w ciepłej wodzie na niemal totalnym odludziu, widzimy zorze...
Życie jest piękne.

Wielka Sobota

Byliśmy w miasteczkach (mieścinach, mieściniuniach), gdzie w 1995 roku zeszły duże lawiny, pochłaniając 20 istnień ludzkich każda (Flateyri i Sudavik). Zniszczona została 1/3 domów w miasteczkach.


Do Flateyri jedzie się przez wydrążony tunel w górze (w środku tunelu znajduje sie skrzyzowanie: na Flateyri prosto, a do Sudureyri w prawo, jadąc od Metropolii;) Powstał on po to aby istniało w miarę stałe połączenie wyżej wymienionych miasteczek z Isafjordur.


Szczególnie Flateyri zrobiło na mnie wrażenie:


I wielki wał nad miastem (mający chronić przed lawianami):



Życie w nieustannej obserwacji natury.

Czy jest dobry czas na lawiny…………………………………………

No masakra jak dla mnie.

Droga z Isafjordur do miasteczka obok (Bolungarvik) jest szczególnie niebezpieczna – bardzo często spadają tam lawiny i sa pobudowane tam takie specjalne tunele, w których może akurat się znajdziesz jak zejdzie lawina.
Mieszkaliśmy w tym miasteczku.
Jechaliśmy te drogą 6 razy – za każdym razem byłam bardzo szczęśliwa jak byłam „po tej drugiej stronie”. Niektórzy Islandczycy wogóle nie jeżdżą tamtą drogą.
I refleksja – jak Ci ludzie żyją w takich miejscach? Z nieustanną groźbą.

I dlaczego tam, do cholery, mało to miejsca na świecie ??????????????????????

Uchwycony "efekt halo" w poszukiwaniu dobrego miejsca na obiadek. Znowu droga "lawinowa" (którą mieszkańcy 2 znajdujących sie tam farm pokonują za każdym razem, gdy chcą udać się do "cywilizacji" albo Sudureyri;)

I gotowanko:

I teraz mamy taki widok jedząc "pewnie pożywną" i "interesujaco" wygladającą zupę:

Widzieliśmy też kolorową tańczącą zorzę (fiolet, ha!) - niestety była za szybka i nie zdażyliśmy jej złapać na zdjęciu. (Więc dla Was znów tylko zielona - przepraszamy;) Zimno jak cholera, ale gapimy się w niebo. Nagle z ciemności słyszymy ciepły głos mówiący „cholera, ten statyw, jak najbardziej tańczyła to jej nie uchwyciłem, a już miałem taka miałem w maju, ale nie w takim zawirowaniu….” i ukazała nam się postać żywcem wyjęta z książek Musierowicz: (taki Bernard tylko bez egzaltacji ), jednym słowem Adam Topolski, polonista, zapalony fotograf.
Zarzucił nas potok słów i śmiesznych anegdot, a to o kształtach zorzy, jakie udało mu się uchycić (piramidka, dwa kręgi razem złączone) i dźwiękach jakie wydaje zorza (jest taka strona w necie) i o sąsiadach za ścianą (MEIRA, MEIRA! Przy których żeński akademik wysiada). Ale tak w ogóle to ta zorza to w ogóle w złym czasie się pojawiła, bo on miał bardzo ważne spotkanie w Internecie (gra!;)
No mega pozytywna postać!!! Z taka postacia jako sąsiadem to nawet mogłabym w Isafjordur mieszkać;)


Na koniec wieczorek w kuchni z grzanym winkiem na cytrynowym kiesielu (całkiem dobry patent Szczepana).

Wielki Piątek

aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa !!!SŁOŃCE!!!

Jak się potem dowiedzieliśmy były to pierwsze 3 dni słońca po 3 miesiącach zimowych. Zwykle panuje szaruga - ciemne zawiesiste chmury.




Obiadek z widokiem:







Wjeżdzając do metropolii tamtych stron - Isafjordur (3.5 tysiąca mieszkańców) -obserwowaliśmy lądowanie samolotu na polożonym między zboczem góry a wodą fjordu lotnisku. Porażające.
Ponieważ Kinga mieszkała w Isafjordur przez 8 miesięcy, co chwilę na ulicy rozpoznawała swych znajomych. Tym sposobem zaliczylismy pare świątecznych kaw i ciastek i poznaliśmy różne perspektywy na życie w tamtych stronach.

Mieszkasz sobie z widokiem na ostre szczyty (jak w Noi, ten fragment, tym – jeden szczyt, tym – drugi szczyt, morze, śnieg i PRZERAŹLIWE NIC i chęć ucieczki), na końcu świata, co jakiś czas od niego odcięta/y na amen, zwykle ponuro i przez pół roku ciemno. Bywa, że życie zamiara na parę dni, bo nie da się wyjść na zewnątrz (bo znaki latają).
Ale życie się toczy.
I są ludzie tam szczęśliwi: jeżdżą na nartach (świetny stok narciarski), skuterach śnieżnych, jeepach, chodzą na koncerty, są tam 3 szkoły muzyczne (istnieje ona nawet w wiosce około 400 mieszkanców!!!). A jak masz dosyć – samolot do Reykjaviku (jak wystartuje) albo i dalej.

A niektórzy czują się tam zamknięci, odcięci na tym końcu świata, jedna normalna knajpa, alkohol, depresje...i chęć ucieczki, byle do wakacji w Polsce...

Z powodu koncertów wszystkie miejsca w Isafjordur były zarezerwowane, szukaliśmy w innych miejscowościach. Darek z właściwą sobie swobodą komunikacji zaczęrpnął języka na basenie i już mieliśmy telefon do kobiety, której brat ma czynny w lecie hostel. (typowe: "ktoś, gdzieś, kiedyś") Otwarli go dla nas i dla jeszcze innych rozbitków festiwalu. Wyglądał tak (+ woń warsztatu gratis, niestety nie uchwycona obiektywem;)

Akurat na uroczyste świąteczne śniadanko. Ale widok z kuchni...prowokujący do refleksji.



Na festiwalu pod wiele mówiącym tytułem „Nigdy nie wyjadę na poludnie”, wielkim wydarzeniu na Fjordach Zachodnich, spotkaliśmy pół Reykjaviku. Poznaną po drodze Austriaczkę-autostopowiczkę też. Całość odbywała się w magazynie portowym.


A aura sprzyjała imprezom - pełnia: