sobota, 5 kwietnia 2008

Wielka Sobota

Byliśmy w miasteczkach (mieścinach, mieściniuniach), gdzie w 1995 roku zeszły duże lawiny, pochłaniając 20 istnień ludzkich każda (Flateyri i Sudavik). Zniszczona została 1/3 domów w miasteczkach.


Do Flateyri jedzie się przez wydrążony tunel w górze (w środku tunelu znajduje sie skrzyzowanie: na Flateyri prosto, a do Sudureyri w prawo, jadąc od Metropolii;) Powstał on po to aby istniało w miarę stałe połączenie wyżej wymienionych miasteczek z Isafjordur.


Szczególnie Flateyri zrobiło na mnie wrażenie:


I wielki wał nad miastem (mający chronić przed lawianami):



Życie w nieustannej obserwacji natury.

Czy jest dobry czas na lawiny…………………………………………

No masakra jak dla mnie.

Droga z Isafjordur do miasteczka obok (Bolungarvik) jest szczególnie niebezpieczna – bardzo często spadają tam lawiny i sa pobudowane tam takie specjalne tunele, w których może akurat się znajdziesz jak zejdzie lawina.
Mieszkaliśmy w tym miasteczku.
Jechaliśmy te drogą 6 razy – za każdym razem byłam bardzo szczęśliwa jak byłam „po tej drugiej stronie”. Niektórzy Islandczycy wogóle nie jeżdżą tamtą drogą.
I refleksja – jak Ci ludzie żyją w takich miejscach? Z nieustanną groźbą.

I dlaczego tam, do cholery, mało to miejsca na świecie ??????????????????????

Uchwycony "efekt halo" w poszukiwaniu dobrego miejsca na obiadek. Znowu droga "lawinowa" (którą mieszkańcy 2 znajdujących sie tam farm pokonują za każdym razem, gdy chcą udać się do "cywilizacji" albo Sudureyri;)

I gotowanko:

I teraz mamy taki widok jedząc "pewnie pożywną" i "interesujaco" wygladającą zupę:

Widzieliśmy też kolorową tańczącą zorzę (fiolet, ha!) - niestety była za szybka i nie zdażyliśmy jej złapać na zdjęciu. (Więc dla Was znów tylko zielona - przepraszamy;) Zimno jak cholera, ale gapimy się w niebo. Nagle z ciemności słyszymy ciepły głos mówiący „cholera, ten statyw, jak najbardziej tańczyła to jej nie uchwyciłem, a już miałem taka miałem w maju, ale nie w takim zawirowaniu….” i ukazała nam się postać żywcem wyjęta z książek Musierowicz: (taki Bernard tylko bez egzaltacji ), jednym słowem Adam Topolski, polonista, zapalony fotograf.
Zarzucił nas potok słów i śmiesznych anegdot, a to o kształtach zorzy, jakie udało mu się uchycić (piramidka, dwa kręgi razem złączone) i dźwiękach jakie wydaje zorza (jest taka strona w necie) i o sąsiadach za ścianą (MEIRA, MEIRA! Przy których żeński akademik wysiada). Ale tak w ogóle to ta zorza to w ogóle w złym czasie się pojawiła, bo on miał bardzo ważne spotkanie w Internecie (gra!;)
No mega pozytywna postać!!! Z taka postacia jako sąsiadem to nawet mogłabym w Isafjordur mieszkać;)


Na koniec wieczorek w kuchni z grzanym winkiem na cytrynowym kiesielu (całkiem dobry patent Szczepana).

Brak komentarzy: