sobota, 26 stycznia 2008

Nasza praca;)

Tak sobie pomyślałam, że może tak napiszemy co robimy...


Pracuję z dzieciakami w wieku 6-9 lat w czymś co tylko z nazwy przypomina polską świetlicę. (ITR). 4 godziny trudnej pracy, porozumiewanie się z dziećmi islandzkimi zaskakująco działa - jeżeli chcesz się porozumieć to to zrobisz:) wystarczy tylko dużo machać rękami i wydawać różne dźwięki i mięć dużo dobrej woli;) Jestem więc po wielegodzinnym treningu komunikacji niewerbalnej.
Ciekawe jest jak to wszystko jest zorganizowane - organizowane są szkolenia, "open house", (czyli wizyty w innych miejscach, kiedy można zobaczyć jakie inni mają pomysł), spotkania feedbackowe z pracownikami, istnieje pula pieniężna na zintegrowanie zespołu (byliśmy na weekend w domku letniskowym). Wszystko jednak czasem bierze w łeb, bo często zatrudniani są mające wszystko w nosie islandzkie nastolatki (praca nie jest bardzo dobrze płatna i potrzeba bardzo dużo ludzi - 1 osoba na 5 dzieci tak mniej więcej).
Zajmuję się młodszymi dziećmi (6,7 - latki), moje główne zajęcia: gra w warcaby i wszystko inne oraz sport - "uczę" badmintona i gram w piłkę z dziewczynami.
Ostatnio "awansowałam" i mam pod opieką teorytecznie tylko jedno dziecko (bo w praktyce przybiegają do mnie wszystkie) - lekko autystyczną dziewczynkę. No i to jest wyzwanie!!!Wracam wykończona.
Zbieram szlify przed pracą jako trener (mam nadzieje, że mi sie to w przyszłości uda), kiedy z moją znajomością islandzkiego (20 słów na krzyz) prowadzę zabawy dla grupy dzieciaków. Niesamowite doświadczenie, sama się dziwię, że mnie słuchają (a raczej: to ja ich słucham, podążam za tym, czego w danym momencie oczekują) i zawsze sama się śmieję z siebie w trakcie...;)
Ale będę tęsknić za moimi dziećmi...
Powyżej nasz dość szybko zmieniający się team - moja szefowa to ta najwyższa;) Noelia (moja hiszpańska przyjaciółka i naczelny rysownik) wiedziała co robi;)

Pracuję także dla malutkiej agencji rekrutacyjnej zajmującej się pośrednictwem miedzy Polakami a islandzkimi pracodawcami. Głównie przez internet, u siebie w domku. Firmę tę założyło malżeństwo polsko-islandzkie, które się rozpadło i teraz ja zajmuję się kontaktem z polskimi pracownikami. Kontakt ten jest bezcenny - 2 cytaty:

- "A gdzie Pani się obecnie znajduje?" (w domyśle, w Polsce czy na Islandii)
- "No własnie se zębam rwę"
- a ja powstrzymując śmiech "Ale w jakim kraju?"

Na moje pytanie o znajomość języka ang.: "no szefa to jak trzeba potrafię zjebać"

Śmiesze jest także jak ta firma funkcjonowała wcześniej - dostawało się ofertę od islandzkiego pracodawcy i szukało się wśród krewnych i znajomych królika pana Mietka. Żadnej bazy pracowników czy systemowego działania. Teraz to się zmienia i powiem nieskromnie, że to za moją sprawą:) Mam więc pole manewru i trochę moich pomysłów weszło/wchodzi w życie. Minusem jest, że znowu nie mam osoby, od której się uczę... Ale wiem już, że rektutacja to nie jest to, co chcę w życiu robić.

U Darka w pracy też jest śmiesznie. Pracuje w małym biurze projektowym i rysuje w Autokadzie. Na stuff/staff;) party jedziemy "do Europy" czyli do Londynu na 4 dni:) Tak, tak "jedziemy", bo ja też się zabieram na gratisową wycieczkę:)
Szef jest zakręcony - jak małe dziecko chce pamiętać i robić tylko milutkie i przyjemne rzeczy, a jakieś formalności, obowiązki, fuj, fu, fuj. Fascunujące.
Jak Gudrun gra w pasjansa to Jon (szef) podbiega i ryje ze śmiechu...

Brak komentarzy: