niedziela, 6 stycznia 2008

Islandzkie zakręcenie



Hm..Nie wiem czy to tylko sen zimowy (w który zapadają - pewna jestem na 100%) czy też, ja wiem, siły nadprzyrodzone tej wyspy...Faktem jest, że o islandzkim zakręceniu można wiele napisać.

Pierwsze z brzegu przykłady sytuacji z osobami, z którymi pracuję:

- S. zdziwiła się, że jestem Polką (pracuje tam już 2 miesiące). W naszej pracy z obcokrajowców pracuje jeszcze inna Polka i Hiszpanka. Zdziwiona S.:"wiedziałam, że jesteś albo Polką albo Hiszpanką". Hm, nie wiem czy to jest aż takie trudne do zauważenia, że z Jolantą rozmawiam po polsku, a z Noelią po angielsku...

- Idę po pracy. Odwilż. Brodzę prawie po kostki w wodzie. Spotykam E. W tenisówkach. E: "wszystkie buty mi przemakają, no i właśnie ubrałam te i wiesz co, też mi przemokły". Nie ma to jak uczyć się na własnych doświadczeniach w kraju, gdzie co drugi dzień pada (czytaj:leje).


Jako psycholog zupełnie nie wiem jak interpretowac to ich "zapominanie" o naprawdę ważnych sprawach (np, ze zapomnieli, ze zatrudnili darka;) albo zapomnieli wklepać wniosku o założenie konta w banku Darkowi, zapomnieli podpisać kontrakt..itp, itd.

Na moje pytanie o to co jest ciekawego, mało znanego szerszej rzeszy turystów, na północy Islandii najbadziej wyczerpująco odpowiedziała mi ... Polka!:)


Jeżeli ktoś jest ciekawy jak w raju działają nie, nawet nie urzędy, ale "porządne, dbające o klienta" firmy to może przeczytać poniższe case study. Jeżeli ktoś ma dość wypełniania takiego samego papierka za każdą wizytą w urzędzie oraz słyszał już o realiach internetowego uzupełniania PIT-ów i dlatego reaguje alergicznie na każdą wzmiankę o "załatwianu czegoś" może opuścić lub odpuścić sobie poniższy paragraf;)

Październik. Zapłata za roczne ubezpieczenie samochodu. Hm, w sumie nic takiego. Przy kupnie samochodu (wszelkie formalności trwały jakies 15 minut), za namowa znajomego Islandczyka zdecydowałam się na firmę VIS. Wizyta u sztucznie uśmiechniętego Pana w szklanej pułapce i już wiem, że moje autko jest ubezpieczone, choć nie zapłaciłam jeszcze ni grosza.., to jest korony. Firma w raju ufa mi, że zapłacę, no i przeciezż wszystko jest "no problem". Zadowolona jadę do domu, aby podać przez telefon numer mojej karty kredytowej (tej takiej, co trzeba wrzucić na nią własne pieniądze, żadna tam więc kredytowa). Powiedziano mi, że taka wystarczy, by nie płacić całej kwoty, tylko płacić sobie spokojnie, po kawałeczku, miesięcznie. Zadowolona jeszcze bardziej, myślę sobie: ho ho ho jak to na tej Islandii wszystko można załawić łatwo, szybko i przez telefon. Dostaje jednak rachunki opiewające na całą kwotę, a i z mojej cudownej karty żadne pieniądze nie znikają. Zaniepokojona zdeczko dzwonię do mojego Pana ze szklanej pułapki i Pan w uśmiechach odpowiada mi, że wszystko gra i że widocznie jeszcze nie pobrali pieniędzy. Dziwny kraj, nie rzucają się na moje pieniądze, no ale cóż, możliwe. Nadal jednak dostaję rachunki, na których widnieje cała kwota do zapłaty. Hm..Postanawiam odwiedzić Pogromcę Niedźwiedzi ze Szklanej Pułapki osobiście (tak w wolnym tłumaczeniu brzmi jego nazwisko). Uśmiechnięty Pogromca zapewnia mnie, że wszystko, ale to absolutnie wszyściutko gra...Ale rachunki dalej przychodzą i zauważam, że i jakieś odsetki się pojawiają...Dzwonię na podaną infolinię. Uprzejmy Pan informuje mnie, że nie mają wklepanego do systemu numeru mojej karty, ale zaraz też naprawia to lekkie niedopatrzenie.

Styczeń. rachunki dalej przychodzą...Udaję się do siedziby raz jeszcze, ale już nie do Pogromcy, zamiast niego wybieram niepozornie wyglądającą kobitkę z obsługi klienta. Mówi ona, że nie mogli pobrać pieniędzy z mojej karty, jest ona bowiem zamknięta. Na moją ripostę, że nie jest, bo z niej nie korzystam!!!robi zdziwnioną minę. Mówi, więc, że ich system nie obsługuje kart nie w pełni kredytowych (takich jak moja) - no to rychło w czas!

Wcześniej dowiedziałam się od Islandczyków, że można roczną płatnośc podzielić na comiesięczne przez bank. Proszę więc o taki rachunek dla banku. Ku mojemu zdziwieniu drukuje początkową płatność (bez naliczonych odsetek). Dobrze, nie musiałam o to walczyć. Udaję się do banku załatwić formalności. Mam czekać na papierki do podpisania, które wyślą pocztą. Ok. Dostaję te papierki. Nawet bez znajomości islandzkiego dedukuje, że bank za usługe pobiera prawie 50% wartości całej sumy do zapłacenia! Zła idę do banku mówiąc, że kicham takie interesy, i że trochę przesadzili. (Pewnie nie ufają mi, bo jestem z Polski i mogę na Marsa wyjechać zostawiając biedny bank z niespłaconym ubezpieczeniem). Decyduję się zapłacić całą kwotę. Dzwonię na infolinię do Mojej Ulubionej Firmy (MUF) i proszę o przesłanie rachunku za roczne ubezpieczenie na moje internetowe konto. Pani sie pyta, czy nie chcę płacić miesięcznie przez kartę kredytową - NIE! A może przez bank? NIE! Mówię twardo, że o niczym innym nie marzę jak o zapłacie całej kwoty od razu. Coś się dzieje dziwnego, panie przełączają mnie wciąż do innych osób. Ostatnia pani mówi, że musi się dowiedzieć u przełożonych co z moja sytuacja zrobić (a ja chcę tylko rachunek do zapłaty!!!) i że oddzwoni poźniej. Nie oddzwania. Idę do Mojej... Pani mówi, że mam zapłacone ubezpieczenie do 1 września. Pytam: jak to? Bank zaplacił ten rachunek. Hm. ALE JA NIE CHCIAŁAM ABY BANK MI NIC PŁACIŁ. Jadę do banku zła i gotowa zrobić awanturę na 1000 fajerków, że zarządzają moimi pieniedzmi nie tylko bez mojej zgody, ale sprzecznie z moją wolą. Pakuję się od razu do działu dla firm (tam są kompetetni pracownicy). Pytam. Dostaję odpowiedź, że oni nie znają tego systemu. Ok, idę do obsługi indywidualnej. Pani zdziwiona patrzy w ekran. Woła koleżankę. Patrzą. Mówię, że robią mega błędy, i że jak można i wogóle. Pokazuje świstki, że nic nie podpisałam i nie chciałam. Pani zdziwiona, dlaczego ja sie tak denerwuje. Poprostu Hekla czy inna Birta MYŚLAŁA , że ja będę chcieć tę usługę i dlatego, nie czekając na mój podpis umowy z bankiem, zapłaciła tę kwotę. A zapłaciła jeszcze złą kwotę. Z odsetkami. Aby uniknąć zbójnickich odsetek płacę bankowi całą kwotę. Teraz pozostaje mi tylko uzyskać naliczone niesłusznie odsetki od Mojej...Ale nie wiem czy chcecie być informowani na bieżąco o postępach...;)

Acha teraz smaczek - kolega Darka z biura (Litwin) - płaci ubezpieczenie za samochód w MUF miesięcznie za pomoca takiej samej jak moja karty kredytowej...

No ale przecież wszystko jest "no problem", no nie? A to, że ta magiczna, często powtarzana formułka, oznacza zwykle pełen luz, czyli olanie sprawy to już zupełnie inna historia...;)

Ale, żeby nie wyszło, że ich zakręcenie ma tylko negatywny wydźwięk, parę pozytywnych faktów:

- są chętni do różnych dziwnych incjatyw i projektów

- dużo z nich śpiewa (dużo chórów), gra (dużo kapel), maluje, wydaje swoje tomiki poezji, itp.

- wielu z nich aktywnie spędza weekendy, uprawiając sport nawet przy (prawie) najgorszej pogodzie [przy najgorszej nie wychodzi się z domu]

- "syndromu no problem" ma także pozytywny aspekt - nie przejmują się głupotami


Zastanawia mnie tylko na ile moje subiektywne obserwacje tyczą się "rejkjavickich Islandczyków", a na ile Islandczyków wogóle. Mam wrażenie, że ludzie żyjący poza aglomeracją Reykjaviku to zupełnie inna bajka i zapewne zupełnie inne zakręcenie...


Ps. Powyższa, opisana przez autorkę interpretacja konstruktu "islandzkie zakręcenie", może wynikać z faktu istnienia ogromnych różnic kulturowych w percepcji świata autorki i autochtonów. Tak, autorka jest tego świadoma. Tak samo jak i tego, że tęskni za psychologicznym żargonem;)

1 komentarz:

Magda pisze...

Ach to tesknienie za zargonem... ;) ja chwilowo ucieklabym sobie gdzies bez zargonu, tylko chyba gdzies gdzie jest cieplo :)